Pod koniec listopada odebrałem mojego nowego iPhone’a. Co prawda smartfon nie jest wart swojej ceny, mimo wszystko polecam. Nie o nim jednak będzie tutaj mowa, a o zegarku Apple Watch, który należało ze wspomnianym iPhone’em zsynchronizować. Miałem z tym problem, słabo widzę, dlatego też trudno mi było umieścić ekran smart zegarka dokładnie w wyświetlanym na iPhonie prostokącie. Ręczne parowanie również nie działało „automagicznie”, w związku z czym odłożyłem przerastające moją cierpliwość przedsięwzięcie na później. Apple Watch trafił do przysłowiowej szuflady. Przypomniałem sobie o nim miesiąc później, w styczniu.

Nie, nie będzie to tekst z cyklu: „Mój nieużywany zegarek Apple przestał działać, spuchła mu bateria i odkleił się wyświetlacz”. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Jako że mamy początek roku, a przynajmniej wtedy słowa te do Was kieruję, należałoby wspomnieć coś o noworocznych postanowieniach, oczekiwaniach wobec tego, co przyniesie kolejnych 12 miesięcy. Choć nie spędza mi to snu z powiek, to osobiście oczekuję, że firma Apple odpowie mi na pytanie, czy rzeczywiście potrzebuję smart zegarka.

We wstępie napisałem, że o Apple Watchu przypomniałem sobie dopiero po miesiącu, i szczerze powiedziawszy, przez ten czas w ogóle mi go nie brakowało. Na mój nadgarstek to – jak się okazuje – niekoniecznie niezbędne urządzenie trafiło dopiero po tweecie mojego redakcyjnego kolegi, Jaromira, z którego dowiedziałem się o kolejnym noworocznym „Wyzwaniu”. Dla niewtajemniczonych, polega ono na zamknięciu wszystkich trzech pierścieni na Apple Watchu przez siedem kolejnych dni, tym razem w styczniu 2018. Motywowanie do aktywności fizycznej to jedna z niewielu rzeczy, która sprawiała, iż nie odłożyłem Apple Watcha już wcześniej. Dlatego zainteresowałem się nim na nowo, zwłaszcza że kalifornijski producent nie rozpieszcza użytkowników pod względem dodawania nowych celów do osiągnięcia. Swoją drogą wydaje się to dość kuriozalne, zważywszy na fakt pozycjonowania zegarka jako urządzenia fitnessowego.

Synchronizacja z iPhone’em przebiegła tym razem pomyślnie. No prawie, gdyż musiałem wcześniej zaktualizować system watchOS do najnowszej wersji 4.2., dzięki której Apple Watch stał się dla mnie praktycznie nieużywalny i ponownie trafił do szuflady. Nie, nie jest to Series 3, nie jest to też Series 2 ani Series 1, to pierwsza generacja tego urządzenia, która zadebiutowała w kwietniu 2015 roku. Rozumiem, że w świecie technologii to szmat czasu, jednak kolejne odsłony zegarka nie przekonały mnie do jego wymiany. Co więcej, dalej nie przekonują, i to pomimo tego, że z mojego modelu już nie mogę korzystać bez dużej dozy cierpliwości. To tak w ogóle, Apple, po co mi to urządzenie?

Przyznaję, Apple Watch jest w wielu sytuacjach bardzo praktyczny. Tak jak wspomniałem, słabo widzę, dlatego korzystając z czytnika ekranu VoiceOver, mogłem na nim w wygodny sposób sprawdzać godzinę. Z przydatnych dla mnie funkcji tego smart zegarka mogę wymienić poza tym możliwość szybkiego odczytywania i odpowiadania na wiadomości, nawiązywanie i odbieranie połączeń telefonicznych oraz monitorowanie aktywności. Nic więcej. Czy jest to dużo, czy jest to mało? W latach osiemdziesiątych powiedziałbym „wow”, w latach dziewięćdziesiątych także. Aktualnie zbliżamy się do końca drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku, czy mi to wystarcza? Nie, zwłaszcza, że więcej jest plotek, obietnic i niespełnionych nadziei niż faktycznych możliwości produkowanego przez Apple smart zegarka.

Nowa generacja Apple Watcha zostanie zaprezentowana najprawdopodobniej we wrześniu tego roku. Noworocznie postanowiłem nie kupować do tego czasu nowego modelu. Mam nadzieję, że Apple ponownie przekona mnie do potrzeby jego posiadania. Ba, nawet do potrzeby jego używania. Nie mówię tutaj o kolejnych kolorowych paskach, mariażach z tą czy inną firmą oraz funkcjach niedostępnych poza granicami Stanów Zjednoczonych. Bateria o dużo większej pojemności, kamera FaceTime czy ładowanie bezprzewodowe z prawdziwego zdarzenia byłyby miłym zaskoczeniem, jednak nie zadecydowałyby o zakupie nowego zegarka. Przynajmniej nie w moim przypadku. Dobrze, wygląd zewnętrzny ma niebagatelne znaczenie, jednak gdyby Apple zdecydowało się w końcu na implementację monitora stężenia glukozy we krwi w produkowanym zegarku, to nawet jego wyśmiana po wielokroć koperta schodzi na dalszy plan. Wtedy: kupuję, korzystam, piszę, chwalę. Inaczej niespełnione noworoczne marzenia pozostaną zamknięte w szufladzie.

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 1/2018

Pobierz MyApple Magazyn 1/2018

Magazyn MyApple w Issuu