Choć mój pierwszy kontakt z komputerami firmy Apple miał miejsce jeszcze na początku lat 90. ubiegłego wieku, to pełnoprawnym „Apple-Userem” zostałem dopiero w 2005 roku. Tak czy inaczej, jestem związany z urządzeniami tego producenta na tyle długo, aby móc stwierdzić, iż firma ta stale ewoluuje. Oczywiście można się sprzeczać, czy od czasu, kiedy stery w Apple przejął Tim Cook, pod pewnymi względami nie jest to raczej regres, jednak jakkolwiek to ocenimy, firma i jej urządzenia nieustannie się zmieniają. Mimo wszystko na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat pewna rzecz pozostaje stała - czegokolwiek Apple by nie zaprezentowało, można mieć pewność, że będzie się to świetnie sprzedawało.

Pomimo iż Apple w ubiegłym roku obchodziło swoje czterdzieste urodziny, to celowo wspomniałem o ostatnich dwudziestu latach, gdyż to właśnie od momentu powrotu Steve’a Jobsa w szeregi firmy w 1997 roku rozpoczął się dla niej czas prosperity. Innowacyjne podejście do produktu, a przede wszystkim umiejętność sprzedania go, ugruntowały pozycję przedsiębiorstwa, wyniosły je na szczyty popularności, od których do dnia dzisiejszego Tim Cook odcina kupony, zapełniając konta firmy kolejnymi miliardami dolarów. Czegokolwiek Apple by nie pokazało w ciągu ostatnich dwóch dekad, było to zawsze okraszone tak znanymi określeniami jak „amazing” czy „magic”, które tak bardzo weszły do świadomości konsumentów, iż praktycznie nierozerwalnie łączą się z urządzeniami tego producenta. Nie twierdzę, że nie jest tak w istocie, lub było, ponieważ moje uczucia co do obecnych produktów Apple są dość ambiwalentne, jednak równie dobrze mogłem znajdować się w znacznym stopniu pod wpływem szeroko zakrojonych działań marketingowych producenta. Jeżeli przyznaję się do tego ja, osoba mająca jako takie pojęcie o technologii, to jak duży wpływ mają te działania na pozostałych konsumentów? Ogromny, i to bez względu na to, czy jesteśmy przysłowiowymi „Apple-Userami”, czy używamy na co dzień urządzeń innych producentów. Nieważne, czy w naszej kieszeni znajduje się smartfon działający pod kontrolą Androida, a na biurku spoczywa komputer z Windowsem, czy też są one ozdobione logo nadgryzionego jabłka, mimo wszystko prawie każdy wie lub słyszał, że Apple pokazało coś nowego. Nie dziwi zatem fakt, iż pomimo upływającego czasu Apple stale utrzymuje się na fali popularności, a przed jego sklepami ustawiają się kolejki osób gotowych wydać pieniądze lub tylko zobaczyć nowego iPhone’a, iPada, MacBooka czy cokolwiek firma pokaże.

Nie było tak zawsze. Wystarczy przypomnieć chociażby urządzenia takie jak Newton lub aparat QuickTake, które do sprzedaży wprowadzili poprzednicy Jobsa. Były to produkty równie innowacyjne jak te zaprezentowane później, jednak nie zdobyły one rynku, ponieważ w tym okresie Apple nie potrafiło wykreować wśród konsumentów potrzeby ich posiadania. Nie były to iPody z tysiącem piosenek w naszej kieszeni ani iPhone’y łączące w sobie cechy telefonu, odtwarzacza muzyki i urządzenia pozwalającego na łączność z internetem. To musiał mieć każdy. Wybierzmy tylko wycinek z ostatnich dwudziestu lat i przyjrzyjmy się trzem ostatnim urządzeniom w portfolio Apple - iPhone’owi 7, MacBookowi Pro i AirPodsom.

Nowy smartfon w ofercie producenta nie jest rewolucją, a tylko ewolucją poprzedniego modelu. Nie wprowadza on innowacji przez duże „I”, a przecież wiadomo, że w każdym nowym modelu większość użytkowników chciałaby zobaczyć co najmniej holograficzne szachy czy sztuczną inteligencję na poziomie Hala 9000 z „Odysei kosmicznej 2001”. Patrząc na tytuły niektórych wpisów, mówiące o tym, że iPhone 7 nie sprzedaje się zbyt dobrze, a jego producent ogranicza zamówienia u podwykonawców, można odnieść wrażenie, że Apple powinęła się w końcu noga. Pisząc ten tekst 26 stycznia, nie znam jeszcze wyników finansowych firmy. Jeżeli 31 stycznia okaże się, iż Apple rzeczywiście zanotowało spadki sprzedaży smartfonów, to i tak byłyby to spadki wyłącznie w stosunku do jego własnych wyników. Bez względu na to, czy będą one niższe, czy nie, to i tak iPhone’y sprzedały się w milionach sztuk, a więc w liczbie, o jakiej większość producentów może tylko pomarzyć. „Nudne”, „nic nie wnoszące” iPhone'y, w prasie hasła: słabsza sprzedaż, Apple się kończy - ale i tak większość klientów czeka na swojego „Jet Blacka” kilka tygodni.

Nowemu MacBookowi Pro poświęcę tylko kilka słów. Jest on naprawdę „amazing”: jest drogi - do czego jednak zdążyliśmy się przyzwyczaić, nie ma tradycyjnych portów - można się przyzwyczaić, kupując przejściówki za 1300 zł, miał problem z baterią, działając tylko cztery zamiast dziesięciu godzin - do czego Apple próbowało nas przyzwyczaić przez usunięcie możliwości sprawdzenia jego przewidywanego czasu pracy, zamiast przycisków funkcyjnych ma nowy, innowacyjny dotykowy panel TouchBar - do którego podczas prezentacji próbował nas przekonać występujący na scenie DJ (sic!). Mimo wszystko komputer sprzedaje się świetnie. Gdy czytacie ten numer magazynu, oficjalne dane dotyczące jego sprzedaży są już znane, ja jednak opieram się na wcześniejszych raportach, a według nich ostatnia generacja MacBooka Pro może okazać się najlepiej sprzedającym się modelem komputera w historii Apple.

Nowe bezprzewodowe słuchawki AirPods. Mógłbym nazwać je opóźnioną innowacją, jednak tytuł ten byłby mylący, gdyż słowo „opóźniona” dotyczy wyłącznie przesunięcia ich premiery rynkowej z października na grudzień ubiegłego roku. Innowacyjnymi można nazwać je rzeczywiście. W każdym razie w pewnym sensie. Nie zdecydowałem się na kupno AirPodsów z racji oferowania przez nie przeciętnej jakości dźwięku oraz łatwości ich zgubienia, a jedyną rzeczą, która przekonuje mnie do tych słuchawek, jest dedykowana im przenośna ładowarka. To, iż w moich oczach nie zyskały one aprobaty, nie oznacza jednak, że AirPodsy nie stały się kolejnym hitem sprzedażowym Apple. Aktualnie przy zamówieniu słuchawek na stronie firmy, czas oczekiwania na dostawę wynosi sześć tygodni. Powtórzę - sześć tygodni, i to na opcjonalne akcesorium, które powinno zalegać na wieszakach w każdym Apple Store. Tak jednak nie jest. To nowy produkt Apple - „amazing”, „magic”, W1 i zachwyt użytkowników nawet przy odgłosie otwierania pudełka słuchawek. O ostatniej z wymienionych rzeczy dowiedziałem się z tekstu Miłosza Gromskiego, opublikowanego na łamach naszego serwisu. Tak, różne rzeczy decydują o naszym zadowoleniu z danego produktu, ale w przypadku Apple okazuje się, że wystarczy, aby pudełko słuchawek wydobywało z siebie przyjemny odgłos i automatycznie wzrastają walory tego urządzenia. Dobrze, że autor podszedł do tego z pewnym dystansem, pisząc, iż „może jest nienormalny”. Nie Miłoszu, nie jesteś, ale to jest nienormalne. No chyba, że mnie coraz dalej do Apple, słuchania wspomnianych kliknięć czy wąchania pudełka po otwarciu nowego Maca.

A dlaczego o tym wszystkim piszę? Być może powinienem od tego zacząć, ale inspiracją do tego tekstu były ostatnie targi CES 2017 w Las Vegas, a dokładnie mówiąc, dwa zaprezentowane tam produkty. Jeden z nich należy do kategorii ciekawych, a drugi do „ciekawych inaczej”. Mowa tu o laptopie Razer Valerie oraz o inteligentnych słuchawkach Vinci.

Prototypowy Razer Valerie, prócz głównego 17,3-calowego wyświetlacza, oferuje także dwa dodatkowe, wysuwane automatycznie ekrany o tej samej przekątnej. Według założeń producenta, rozwiązanie to ma w znaczący sposób ułatwić pracę na laptopie i będzie wpisywać się idealnie w potrzeby graczy. Jeżeli komputer ten rzeczywiście trafi do sprzedaży, to z całą pewnością wiele osób zdecyduje się na jego zakup. Czy jednak przebije on swoją popularnością MacBooka Pro lub inny komputer Apple? Nie, zajmie on pewną niszę i to wszystko.

Zaprezentowane na targach CES inteligentne słuchawki Vinci bardzo mnie zaskoczyły. W ich przypadku nie chodzi jednak o jakość dźwięku czy nawet o jakiś przyjemny klik przy otwieraniu pudełka, tylko o mały ekran dotykowy umieszczony na jednej ze słuchawek. Jakie jest jego zastosowanie? Według projektantów pozwoli on osobom trzecim zobaczyć informację dotyczącą słuchanego przez nas utworu lub towarzyszącą mu wizualizację. Nie skomentuję tego pomysłu, został on już wystarczająco wyśmiany. Czy słuchawki Apple mogą obawiać się konkurencji ze strony Vinci? Z całą pewnością nie.

A teraz spójrzmy na oba wymienione produkty z innej strony. Wyobraźmy sobie, że prezentuje je Apple. Tim Cook wychodzi na scenę - „Witam. Mamy dla was dzisiaj coś specjalnego”. Na ekranie pojawia się nowy MacBook, nazwijmy go modelem Fly, i niczym motyl rozwija on swoje „skrzydła” - dwa dodatkowe ekrany. Jest magia, jest efekt wow. Tim Cook jednak na tym nie poprzestaje, prezentuje także nowe słuchawki TouchPods z dotykowym ekranem. Zachwycona publiczność bije brawo, hejterzy już zacierają ręce, środowisko piszących o Apple jeszcze się zastanawia, czy to krok w dobrym kierunku, by w końcu podejść do tego entuzjastycznie, konfetti, baloniki, U2 gra na scenie, oni się cieszą, w końcu ich nowy album znalazł się w pamięci nowych słuchawek, Tim na okładce „Forbsa”, człowiek roku, prawie Nobel w dziedzinie „amazingu”. A Ty, czy chcesz tego czy nie, już stoisz w kolejce do Apple Store. To bez znaczenia, że do końca nie wiesz, czy jest Ci to potrzebne. Nieważne, że innym nie udałoby się tego sprzedać, ważne, że teraz ma to klik, ma zapach, ma jabłko. Ty i ja jesteśmy straceni, bo jak diabeł nie skusi, to Apple musi.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 1/2017:

Pobierz MyApple Magazyn 8/2016

Magazyn MyApple w Issuu